W PKP Intercity już od ponad miesiąca trwa taki okres, gdy są niemal same "szczyty przewozowe". Najpierw była wprawdzie zmiana rocznego RJ, ale później już tradycyjnie: święta Bożego Narodzenia, Sylwester i Nowy Rok, "długi weekend" związany ze świętem Trzech Króli, a teraz nadchodzą "ferie zimowe". Właściwie, te "szczyty przewozowe" mogłyby trwać cały rok z niewielkimi przerwami (na konferencje prasowe). No bo zimowe wakacje skończą się z początkiem marca, a później to już tylko kilka tygodni i święta Wielkanocne, zaraz potem "majówka" i kolejny "długi weekend", następnie święto Bożego Ciała (i kolejny długi...), a potem już tylko barani skok i wakacje. Tuż po wakacjach Mistrzostwa Świata siatkarzy rozgrywane w naszym pięknym kraju, potem wielki powrót studentów na uczelnie, zaraz później Zaduszki, Święto Niepodległości i mamy grudzień, czyli kolejna zmiana rozkładu jazdy. Tak oto rok z PKP Intercity zatacza piękne, okrągłe koło.
Nie o tym jednak miało być, ale o pewnym elemencie nieodłącznie związanym od niedawna ze "szczytami przewozowymi" w PKP Intercity. Elementem owym są tzw. "mobilni informatorzy" spotykani w tych dniach na kilkunastu największych dworcach w Polsce.
W teorii wszystko wygląda fajnie - skoro kolejki do informacji w okienku są długie, to niech krąży po dworcach i peronach dodatkowe wsparcie, w postaci młodych, komunikatywnych i kompetentnych informatorów, wyposażonych w nowinki technologiczne. Można ich w każdej chwili zagadnąć, a oni z uśmiechem na ustach udzielą wyczerpującej informacji.
Niestety, jak to zwykle bywa - tak pięknie jest tylko w teorii. W praktyce mobilnymi informatorami nie są pracownicy PKP Intercity, ale najczęściej to rekrutowani przez agencje pracy tymczasowej studenci, którzy w ten sposób chcą sobie dorobić. W ogłoszeniu rekrutacyjnym stoi wprawdzie, że przeprowadzone zostanie szkolenie przygotowujące do tego zajęcia. Nie wiem jak ono wygląda, ale jeśli praca trwa ledwie kilkanaście godzin, to jak długo może trwać szkolenie? A żeby było ono efektywne, to wypadałoby poświęcić na nie kilka godzin przynajmniej (czyli pół dniówki...).
Dlaczego tak długo? Otóż ogłoszenie rekrutacyjne nie zawiera żadnych wymagań merytorycznych. Czyli trzeba mieć miłą aparycję, dobrą dykcję, uśmiech od ucha do szczęki, ale już nie ma potrzeby posiadania jakiejkolwiek orientacji w tematyce kolejowym. A ludzie bez takiej orientacji, nieodróżniający dla przykładu InterRegio od Intercity, też się z pewnością zgłaszają, licząc na "odbębnienie" dziesięciu godzin i łatwy zarobek.
Nie próbowałem nigdy zasięgać porady "mobilnych informatorów", jednak na kolejowych forach opinie o nich są dość krytyczne. Zresztą, obserwowałem prace "wsparcia informacyjnego" na kilku dużych dworcach (Poznań Gł., Wrocław Gł.) i dlatego kilka słów na ich temat mogę skreślić.
Po pierwsze, włóczą się zwykle parami po peronach i dworcach, jak policjanci, co znacznie ogranicza ich dostępność. Bo skoro dwóch jest na jednym peronie naraz, to na peronie obok nie ma w tym czasie żadnego. Logistyka zatem słaba.
Po drugie - ich "oznakowanie" na plus. Jaskrawe pomarańczowe kamizelki pozwalają dostrzec ich z daleka. Co się jednak wiąże z punktem powyższym, jeśli mi się bardzo spieszy i potrzebuję pomocy informatora, a widzę, że na moim peronie nie ma żadnego, a dwóch jest na sąsiednim, to nie będę przecież za nimi biegać i tracić cennego czasu.
Po trzecie wreszcie, jedynym wyposażeniem informatorów jest - uwaga! - wydruk plakatowego rozkładu jazdy dla danej stacji. Taki sam, jaki każdy pasażer może sobie przed podróżą w trzy sekundy znaleźć w internecie. Taki sam, jaki wisi w gablocie na każdym dworcu. I przede wszystkim, co jest największym mankamentem tego rozwiązania, plakatowy RJ to sztywny schemat na cały okres ważności rozkładu jazdy. Nie uwzględnia zmian peronów i innych, dokonanych w ostatniej chwili. Wreszcie, jest relatywnie nieczytelny, bo wymaga studiowania drobnego druczku opisującego szczegółowe daty kursowania poszczególnych pociągów.
Takie wsparcie informacyjne, to - szczerze mówiąc - żadne wsparcie. Może jedynie dla emeryta, który zapomniał okularów i nie jest w stanie dojrzeć informacji zapisanych w gablocie albo na tablicach informacyjnych. Mobilny informator nie ma za to żadnego dostępu do informacji o spóźnieniach (poza tym, co widzi na wyświetlaczach dworcowych), oraz innych zmianach, co do których wyjaśnień właśnie on powinien udzielać. Jest de facto chodzącym przedłużeniem pani w okienku. A nawet jej gorszą wersją, bo panie w okienku siedzą w nim od lat i jakieś pojęcie o kolei mają, a mobilni informatorzy-studenci często żadnego. W okienku jest też komputer, co oznacza teoretyczną możliwość sprawdzenia przesiadki na dowolnej stacji w kraju. W tym zakresie mobilni informatorzy mogą sobie co najwyżej powróżyć z fusów... Dlatego podejrzewam (chociaż tylko podejrzewam, bo osobistej styczności z nimi nie miałem), że udzielanie przez nich informacji odbywa się często na zasadzie: pytaj się mnie, a ja ciebie...
A przecież można było zrobić zupełnie inaczej. W każdym dużym mieście znalazłoby się kilkunastu "mikoli", którzy z największą przyjemnością podjęliby się pracy mobilnych informatorów na te kilka dni w roku. Nawet płacić by im pewnie nie trzeba, bo zrobiliby to za gorący posiłek, uścisk dłoni prezesa... (no, może niekoniecznie) i możliwość zrobienia sobie paru zdjęć w EP09. A korzyść byłaby nieporównywalnie większa, i to nie tylko finansowa. Miłośnicy kolei znają rozkład na pamięć, zestawienia pociągów jeszcze lepiej, siatki połączeń mają w małym palcu. Pasażerom podróżującym przez pół Polski podpowiedzieliby, który skład jest mniej zatłoczony, jakie połączenie będzie tańsze, gdzie wygodniej przesiąść... Wystarczyłyby tylko odpowiednie działania ze strony spółki PKP IC czy to na forach, czy na oficjalnych stronach, które "mikole" i tak odwiedzają codziennie. "Profesjonalne" zatrudnianie pracowników przez zewnętrzną agencję jest z pewnością dbałością spółki o własny wizerunek, ale czy już o dobro pasażera? W obliczu powyższych informacji można mieć wątpliwości...
A jeśli już to musi być "zewnętrzna" kadra, to zamiast plakatowego RJ, wypadałoby wyposażyć informatorów chociaż w jakieś smartfony czy tablety, żeby mieli przynajmniej podgląd na Infopasażera i na aktualne zapełnienie pociągów PKP Intercity. Bo o dostępie do SWDR nawet nie wspominam...
Na razie bowiem wysyłanie na dworce "mobilnych informatorów" to jest spory efekt propagandowy, ale nic poza tym. No, może jeszcze marnotrawstwo pieniędzy (nie tak wielkie jak EMU 250, znane pod ksywą Pendolino, ale zawsze). Chyba, że PKP Intercity wychodzi z założenia, że w Polsce nawet do czytania najzwyklejszych rozkładów jazdy, pasażerowie potrzebują pomocy "wyspecjalizowanego" asystenta. W sumie, gdyby spojrzeć na wyniki badań OECD nad funkcjonalnym analfabetyzmem sprzed paru lat, to taki rozumowanie nie jest całkowicie pozbawione sensu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz