Zawartość produktu

o komunikacji zbiorowej wszelkiego typu, od kolei i autobusów począwszy, aż po riksze, omnibusy i tramwaje wodne

niedziela, 22 grudnia 2013

kolej na Święta

W diagramach z prognozą frekwencji w pociągach PKP Intercity było w sobotę czerwono, jak w dziełach Mao Tse-Tunga. W piątek było czerwono jeszcze bardziej, ale musicie uwierzyć mi na słowo, bo nie zrobiłem screena. Zresztą, tu nie świątynia, nie ma potrzeby brania niczego na wiarę. Że ludzie tłumnie ruszą do pociągów w przedświąteczny weekend, przewidzieć było nietrudno. Tym bardziej, że w piątek zajęcia kończyły niemal wszystkie uczelnie, dla wielu osób był to też ostatni dzień w pracy przed krótszym bądź dłuższym urlopem. Szczyt przewozowy jak się patrzy, co najmniej dorównujący pierwszym dniom listopada.

I niestety, będę się tutaj pastwić nad PKP Intercity. Mało to oryginalne, jak powiada porzekadło - na pochyłe drzewo kozy skaczą, ale jeśli spółka szumnie zapowiada perfekcyjne przygotowanie do gorącego okresu, wydłużone składy, dodatkowe wagony, a potem ludzie i tak siedzą sobie na głowach, to sama się o wspomniane kozie skakanie prosi. Wiem, setek ekstra wagonów nie wyciągnie się z kapelusza, ale może zatem mniej hurraoptymistycznego PR-u...?

Ot, taki TLK "Kossak". Od nowego RJ kursuje w wydłużonej (starej) relacji: Szczecin Gł. - Przemyśl Gł. Gdy dojeżdżał tylko do Krakowa Gł., prowadził sobie jeden wagon pierwszej klasy i pięć wagonów drugiej klasy (a w weekendy nawet sześć). Po wydłużeniu relacji, ilość wagonów drugiej klasy zmalała do czterech, za to "jedynek" - wzrosła do dwóch. Wiem, powinienem się cieszyć, że nie zamienili mu kategorii na EIC, ale akurat moje radości nie mają to nic do rzeczy, bo z pierwotnego zamysłu podróży "Kossakiem" w sobotę zrezygnowałem, gdy już w środę miał żółty kolor w diagramach prognozowanej frekwencji. Oznaczało to bowiem, że do soboty kolor zmieni się na czerwony ze 100-procentową pewnością, a skłonność Rodaków do kupowania biletów w ostatniej chwili sprawi, że w składzie dziać się będą sceny jak z tego włoskiego poety, co to wędrował po niebie, czyśćcu i piekle.

Niby redukcja o jeden wagon to nic tragicznego, ale należy pamiętać o jeszcze jednej kwestii. Od nowego RJ "Kossak" jest zestawiony wyłącznie z wagonów zmodernizowanych w ramach pierwszego przetargu na remont 68 wagonów na trasę Przemyśl - Szczecin. Przedziałowe "dwójki" po modernie mają bez wyjątku po sześć miejsc w przedziałach (stare miały - rzecz jasna - osiem), co oznacza zwiększenie komfortu podróży, ale jednocześnie utratę 20 miejsc siedzących na wagon, czyli 40 na cały skład (bo "Kossak" prowadzi dwie przedziałowe "dwójki"; i tak dobrze, że prowadzi jakiekolwiek przedziałowe...). Przed Świętami, gdy ludzie walczą o każde miejsce do siedzenia jak myszy o stary edamski, utrata 40 miejsc na skład to jest strata z tych niepowetowanych. Zresztą bezprzedziałowe "dwójki" też utraciły kilka miejsc na rzecz przestrzeni na rowery, narty i półek na bagaże. Efekt łatwy do przewidzenia - w "Kossaku" było dziś czarno i gęsto wszędzie, poza pierwszą klasą. We Wrocławiu łaskawie doczepiono jeden wagon (uwaga! - zdeklasowaną przedziałową "jedynkę"), ale było to leczenie dżumy cholerą (o te miejsca, nienumerowane, rozgorzały bitwy), zresztą i tak ludzie stali w korytarzu.

Pozostałych przejawów kolei indyjskiej na polskich torach w wykonaniu PKP Intercity nie mam zamiaru przytaczać, bo nie czas na to i nie miejsce. Przewozów Regionalnych nie będę też kamienować, bo za pociągi Regio odpowiadają urzędnicy samorządowi, a ich w kwestiach kolejowych (i wielu innych) trudno oskarżać o nadmiar zdrowego rozsądku. Dlatego nie zdziwiłem się specjalnie, kiedy na jedną z najbardziej indyjskich relacji kolejowych w Polsce (Poznań Gł. - Krzyż - Gorzów Wlkp. - Kostrzyn) podjechał dziś rano jeden SA134. Co weekend pasażerów na tej trasie jest tylu, że spokojnie zapełniliby czterowagonowy skład piętrowy. Kursy w piątkowe i niedzielne wieczory obsługują wprawdzie dwa dwuczłonowe SZT-y, ale to wyłącznie dlatego, że takie rozwiązanie wymusili sami pasażerowie, a i tak frekwencja wynosi w nich ok. 150%. W sobotę rano ludzie jednak powinni spać, a nie jeździć pociągami, zdaniem urzędników. Stąd wysłanie w przedświąteczny weekend jednego, dzielnego skądinąd, SZT-a. Rzecz jasna, kilkanaście osób zostało na peronie z tak zwanym kwitkiem, a większość z tych, których konduktor upchnął kolanem do wnętrza pociągu, odbyła podróż w warunkach urągających nie tylko godności, ale wszystkiemu innemu również.

A składów interRegio czepiać się nie będę tym bardziej, bo cudem jest, że te pociągi w ogóle jeszcze jeżdżą. Tabor jest sprawą drugorzędną - podejrzewam, że bierze się to, co akurat tego dnia jest w stanie poruszać się po torach. IR "Rudawy" z Jeleniej Góry do Katowic, który zaszczyciłem swoją osobą, reprezentowany był dziś przez jeden EN57 (modernizacja SPOT). W przeciwnym kierunku pasażerowie mieli już luksus, bo jechały dwa dolnośląskie EN57. Na jedną ze sztandarowych relacji IR, czyli "Mamry" (Szklarska Poręba - Olsztyn Gł.) wyruszył dziś skład wagonowy (aż cztery wagony i to w spadku po RE, plus jeden... niedostępny dla pasażerów). Może to dziwić o tyle, że wczoraj jako "Mamry" pojechały dwa EN57...

Na szczęście dla przewoźników następny szczyt przewozowy chyba dopiero na wiosnę...

piątek, 13 grudnia 2013

a w domu wszyscy zdrowi?

Uwaga - cytat roku! A może i stulecia. Zaczęło się od tego, że Przewozy Regionalne wprowadziły nową ofertę taryfową, w której pewna pula biletów na każdy pociąg InterREGIO to bilety za symboliczną złotówkę (na podobnej zasadzie jak chociażby w PolskimBusie). Czy to spółce pomoże - czas pokaże. Na pewno nie zaszkodzi.

W każdym razie, zapytano z tej okazji u innego wielkiego przewoźnika - PKP Intercity - czy również nie rozważa przygotowania podobnej oferty. Odpowiedzi udzielił pan Marcin Celejewski, wiceprezes ds. marketingu w PKP IC. A odpowiedź owa, która miała być zgodna z polityką firmy i jednocześnie stanowić złośliwy kamyczek do ogródka Przewozów Regionalnych, w efekcie naraziła pana prezesa na drwiny. I każe zastanowić przy okazji, czy jego dobre samopoczucie nie powinno zainteresować specjalisty od jednej z ważniejszych części ciała.

Pan wiceprezes wyraził się bowiem tymi słowy: "Nie wprowadzimy takiej oferty. Przy klasie usług PKP Intercity, nikt nie uwierzy w bilety za złotówkę".
 

czwartek, 12 grudnia 2013

samobójstwo opóźnione

Wczoraj wieczorem Regio 76934 (Poznań Gł. - Wrocław Gł.) potrącił w Drużynie Poznańskiej człowieka. Facet - prawdopodobnie samobójca - zmarł. Zdarzenie, jakich relatywnie sporo na polskich torach, niezależnie od pory roku. Tym razem jednak wypadek ten spowodował kompletny paraliż ruchu kolejowego pomiędzy Wielkopolską a Dolnym Śląskiem.

Zwykle w przypadkach potrącenia człowieka przez pociąg, po jakimś czasie, gdy na miejsce dotrą wszystkie służby i zabezpieczą teren, ruch kolejowy jest prowadzony wahadłowo drugim torem. A w tym czasie na feralnym torze pracują spokojnie prokurator i pozostałe ekipy. Oczywiście, jest wówczas wolniej, są opóźnienia, ale szlak jednak pozostaje w jakimś stopniu drożny. Wczoraj w Drużynie nie było takiej możliwości, ponieważ drugiego toru po prostu nie ma. Niekończąca się modernizacja linii 271 aktualnie jest prowadzona m.in. na odcinku Poznań - Czempiń, czyli właśnie tam, gdzie doszło do wypadku. Fizycznie istnieje tam tylko ten tor, na którym doszło do potrącenia. W wyniku czego na ponad trzy godziny stanęły wszystkie pociągi pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem. Oprócz pechowego Regio, także m.in. TLK "Mieszko" (Gdynia Gł.Os. - Wrocław Gł.), oraz EIC "Fredro" z Warszawy Wsch. do Wrocławia. Ten ostatni miał zresztą wyjątkowego pecha, bo już z torów odstawczych na warszawskim Grochowie wyjechał prawie godzinę opóźniony. Przez wypadek w Drużynie opóźnienie wzrosło mu do ponad trzech godzin. Przynajmniej mają tam darmowe żarcie. Gorzej z pasażerami Regio, zwłaszcza tymi, którzy we Wrocławiu mieli zaplanowane przesiadki na inne pociągi regionalne, w kierunku Legnicy, Międzylesia, Jeleniej Góry czy Oleśnicy. Czekała ich nieciekawa noc w hali dworca Wrocław Główny, bo żaden pociąg, a zwłaszcza podmiejski, nie będzie oczekiwał na pasażerów tak opóźnionych składów.

 
Zatem jeśli już komuś naprawdę spieszy się do Krainy Wiecznych Łowów i zależy mu na niezawodnym sposobie tej podróży, to naprawdę - nie trzeba używać do tego torów kolejowych, są inne metody. Znacznie mniej uciążliwe dla innych współmieszkańców tej planety. Skok z wysokiego budynku na przykład. Właściwie powinienem pisać te słowa na jakichś forach dla przyszłych samobójców, ale nie chce mi się tam wchodzić (swego czasu interesowałem się naukowo tym zagadnieniem i nie jest to najprzyjemniejsza aktywność, zwłaszcza na grudniowe, pochmurne popołudnia).

A skoro już koniecznie to musi być pociąg, to przynajmniej wybierajcie takie linie, na których aktualnie nie prowadzi się prac modernizacyjnych. Listę remontowanych odcinków można znaleźć tutaj: http://www.plk-inwestycje.pl/. Skok pod rozpędzony skład może i rozwiązuje problemy jednego człowieka, ale piętrzy je przed setkami innych osób. I to nie tylko najbliższymi, rodziną i znajomymi, ale też przed tysiącami Bogu ducha winnych pasażerów. Może świadomość tego odwiedzie przynajmniej jedną osobę od desperackich kroków.

sobota, 7 grudnia 2013

orkan

Przez kraj przechodzi orkan, utrudnienia - mniejsze lub większe - były i są na szlakach właściwie w całej Polsce, ponadto na Pomorzu dość poważnie ucierpiał SA132. Jednak "bohaterem" dnia jest nie orkan, a inny - o ironio - wiatr. Zefir. A właściwie TLK "Zefir" (czyli pospieszny 83102, relacji Kołobrzeg - Kraków Gł.Os.). Kumulacja przeszkód i utrudnień spowodowanych huraganem sprawiła, że pociąg ten notuje rekordowe opóźnienie. Rekordowe na pewno odkąd prowadzony jest w internecie systematyczny monitoring ruchu pociągów. A "notuje", bo wciąż jest w trasie, chociaż już od godziny powinien być pod Wawelem. W chwili, gdy piszę te słowa, jest gdzieś pomiędzy Żmigrodem a Obornikami Śląskimi (40 km przed Wrocławiem).

460 minut to - jak trudno obliczyć w pamięci - 7 godzin i 40 minut. Być może po drodze urwie kilka minut z tego opóźnienia, ale i tak zamiast być w Krakowie na 23:15, zamelduje się tam bladym świtem. Pamiętam już spóźnienia rzędu 200-240 minut, na składach międzynarodowych to nawet nie aż taka rzadkość, ale 460 minut to jest rzecz naprawdę warta odnotowania w jakichś annałach. Ku pocieszeniu kolejarzy - trudno znaleźć w tym rekordzie ich winę, ale ostatecznie kto na to zwraca uwagę...